biura Quincy zostałby zmuszony do oddania odznaki i broni. Wtedy nie mógłby
pomóc swojej córce. Ale jakie miał wyjście? Ukrywać się, żeby pomagać Kimberly? To by się nie udało. Biuro ma długie ręce, zwłaszcza w sytuacji, w której zmuszone jest śledzić swoich pracowników. Istniały dwa scenariusze, ale żaden nie dawał nadziei. Jezu! Quincy jest albo najinteligentniejszym przestępcą, z jakim biuro kiedykolwiek miało do czynienia, albo wyjątkowo pechowym sukinsynem. W gabinecie odezwał się telefaks. Chwilę później zaczął się wydruk. Glenda poszła po przesłaną wiadomość, zostawiając Montgomery'ego w kuchni. Wysunęła się już pierwsza z czterech stron raportu o oryginalnym ogłoszeniu w „Gazetce narodowego projektu więziennego". Glenda kolejno przyglądała się każdej z nich. Na wzorze ogłoszenia znaleziono odciski palców różnych pracowników redakcji. Nie znaleziono natomiast żadnych włosów ani włókien. Je¬ dynie jakieś pyłki, które pochodziły z redakcji gazety więziennej. Na ko- 190 nieć informowano, że pracownicy laboratorium nie zdołali wykryć śladów DNA. Zespół badania dokumentów przynajmniej dobrze się bawił. Ich raport znajdował się na trzech ostatnich stronach. Tu było więcej konkretów. Tusz na papierze okazał się typowy. Wykorzystywano go w popularnych drukarkach laserowych HP. To zmniejszyło liczbę do paru milionów możliwych drukarek. Ale spokojnie. Oni potrafią jeszcze zbadać fonty i grafikę. Podejrzany korzystał z oprogramowania PowerPoint. Prawdziwa magia składu komputerowego. Glenda westchnęła. Prowadzenie śledztwa jest o wiele łatwiejsze, kiedy ludzie nie mają innego wyboru i muszą pisać odręcznie. Albo chociaż na zwykłej maszynie. Jak, do diabła, można zbadać fonty komputerowe?! Gdzie zawahanie w pisaniu litery, gdzie bardziej pochylona litera „t" w maszynopisie? I jak można zawęzić pole poszukiwań, skoro wielokrotni mordercy wykorzystują oprogramowanie Microsoftu? Znalazła coś dopiero na ostatniej stronie. Papier był dość szczególny. To nie był tani biały papier, lecz elegancka kremowa papeteria ze znakiem wodnym. Specjaliści stwierdzili, że pochodził z Wielkiej Brytanii, gdzie sprzedawany jest w ekskluzywnym małym sklepie na Old Bond Street. Każdego roku na całym świecie sprzedaje się około dwóch tysięcy pudełek w cenie prawie stu dolarów za dwadzieścia pięć arkuszy. Glenda odłożyła raport. A więc wiadomo, że sprawca korzysta z komputera, używa programu PowerPoint i ma wyjątkowo dobry gust do papeterii. Kto, do diaska, wysyłałby ogłoszenie do gazetki więziennej na takim drogim papierze? Taki papier z pewnością sprzedaje się w eleganckim pudełku z tłoczonymi kwiatami, przewiązanym wstążką. Może więc był to prezent. Od żony dla męża, od szefa dla kolegi albo od córki dla ojca. Glenda popatrzyła na pięknie zdobione biurko Quincy'ego. Na blacie stał nowoczesny telefaks. Obok znajdował się skórzany fotel. Wszystko idealnie dopasowane, jakby zrobiła to dobrze wychowana żona dla męża praco¬ holika, kiedy jeszcze byli małżeństwem... Wyszarpnęła pierwszą szufladę. Pióra, ołówki, futerał na czeki Louisa Vuittona. Otworzyła niższą szufladę, potem kolejną. Na koniec wysunęła ostatnią. Znajdowały się w niej prawie nienaruszone trzy paczki papieru. Człowiek, który mało pisał, na pewno by je tu umieścił. Myliła się, jeśli chodzi o kwiaty i jedwabne wstążki. Kremowy papier sprzedawano w pięknym pudełku z drzewa sandałowego przewiązanym skórzanym paskiem. Papeterie Gepetto, import z Włoch. W opakowaniu znajdowało się dziewiętnaście arkuszy.